Birma, Trekking w okolicach Hsipaw

 image
Okolice Hsipaw to jedno z dwoch miejsc w całej Birmie, w którym można wyjść na dwudniowy trekking bez konieczności starania się o rządowe pozwolenie. Na miejscu spodziewaliśmy się więc białych tłumów, ale jak się miało okazać – całkowicie niesłusznie. Nie inależy też myśleć, że tam akurat wolno biegać po górach, bo jest całkowicie spokojnie, wręcz przeciwnie. W lasach dalej siedzą partyzanci, a nie dalej jak dwa tygodnie przed naszym przyjazdem pod wioską w której zostalismy na noc doszło do strzelaniny miedzy wojskiem, a grupką antyrządowej rebelii.

W Hsipaw na 5 czy 6 guesthouse’ow obecnie tylko trzy maja licencje na przyjmowanie zagranicznych turystów. Zostaliśmy u mr. Charlesa w pokoju, który śmiało można nazwać norą, gdzie mieściło się łóżko i nasze dwa plecaki, a ta wątpliwa przyjemność kosztowała 20$. Pierwszy raz w Azji spotykamy się z tym, ze ceny noclegów nie podlegają jakiejkolwiek negocjacji. Obiad w knajpie to koszt około 5 złotych, zakupy w sklepie typu coś do jedzenia, woda, maszynka do golenia, jakaś cola – 3 zł, a nocleg w parszywych warunkach ok 60 ! Cóż, licencja rządowa kosztuje.

image
Pierwszego dnia wybraliśmy się na pobliski wodospad opierając się na mapie rysowanej przez człowieka, który chyba nigdy na tym wodospadzie nie był. Droga miała nam zająć nie więcej niż godzinę, a zajęła prawie 2,5. Słońce paliło niemiłosiernie, powietrze lepkie od wilgoci, słowem klimat jak w terrarium. Dawno nic nie sprawiło nam takiej przyjemności jak dotarcie na miejsce.

image

image
image
image

image

image
Na miejscu towarzyszyla nam grupa młodych mnichów, którzy przychodzą tu na kąpiel.

image
image
image
image

Kiedy po powrocie do głównej ulicy jedyną rzeczą o której myśleliśmy było zimne piwo i smażony kurczak nieopatrznie wsiedliśmy do tuk tuka z grupką mniszek, które jechały zawieźć do świątyni dary z okazji zbliżającej się ceremonii. Jak tylko ludzie dowiedzieli się ze jesteśmy głodni zgarnęli nas do świątyni i poczestowali herbatą, ryżem i rybą, które delikatnie mówiąc nie były w naszym guście, ale odmówić było niegrzecznie. Nie mniej jednak po raz kolejny trzeba podkreślić, ze ludzie w tym kraju są wspaniali. Fakt, że chcieli nas ugościć w najlepszy możliwy dla nich sposób zasługuje na najwyższe uznanie mimo, że nie trafili w nasze podniebienia 😉

image
image
image
image
image

W hotelowej recepcji od razu rzuciło nam się w oczy zarządzenie naczelnika tutejszej policji, ze region Namhsan – główny cel naszego przyjazdu do Hsipaw, został objęty zakazem przyjmowania turystów na noc, przez co niemożliwe stało się planowane wyjście na 3 dniowy na trekking. Okazało się jednak, że Namhsan właściwie niczym szczególnym nie różni się od innych wiosek plemienia Palaung i możemy go ominąć bez większego problemu.

image
image

Tutejsza elektrownia wodna 😉

image
A tu chilli zebrane na obiad po drodze.

image
A tu waz ktory spadl z drzewa na droge mniej wiecej 2 metry przed Asia. Podobno ukaszenie konczy sie smiercia.  Jak ktos jest bardziej zorientowany w tematyce to moglby napisac jaki to gatunek. Asia robi sobie pamietnik ze wszystkich zwierzat, ktore probowaly juz ja usmiercic 😉

image
Bez przewodnika raczej nie da rady

image

image
Palaung to plemiona typowo górskie, choć nie od zawsze tak było. Ok 200 lat temu przegrali wojnę z ludnością Shan w wyniku czego musieli opuścić doliny i zamieszkać w górach, gdzie zajmują się uprawą herbaty. Bardziej wygodne i dostatnie życie prowadzą Shan, którzy w dolinach uprawiają ryż i kukurydzę, ale Palaung, jest zbyt mało by mogli coś w tej sprawie zrobić i obecnie starają się utrzymać ten niewygodny status quo o co i tak lekko nie jest.

Ponizej wejscie do wioski Palaung. Brama w zalozeniu ma bronic mieszkancow przed zlymi duchami.

image
image
Shanow przybywa szybciej niż Palaung, co w warunkach prymitywnej gospodarki rolnej ma jedną, bardzo poważną konsekwencje – prowadzi do tzw głodu ziemi. Każdy przecież musi mieć z czego żyć, a podstawą egzystencji jest tutaj pole ryżu głownie na potrzeby własnej rodziny i kukurydza na eksport do Chin. Nowe rodziny Shan zakładają swoje uprawy coraz wyżej w górach co w niedalekiej przyszłości musi doprowadzić do kolejnego konfliktu z Paulang. Bez herbaty da się żyć, bez ryżu już nie.

image
image
image
image
image

Ponizej uprawa herbaty.

image
image
image
image

Póki co jednak są sobie potrzebni nawzajem jeszcze z innego powodu niż herbata. Shan wszystkie dostępne grunty zajęli pod uprawę, przez co nie maja gdzie wypasać bydła, które tu wykorzystuje się w rolnictwie. Palaung hodują byki, aby na dwa miesiące w roku podnajać je Shanom do pracy w polu, dzięki czemu Ci ostatni w rozliczeniu dają im ryż. Jeden byk to roczny zapas jedzenia dla dorosłej osoby. Póki co. Jeden chiński ciągnik burzy ten odwieczny układ w tym samym momencie w którym się pojawi.

image
Z bykami też związana jest ciekawa sprawa. Tutejsze byki to tzw byki wodne, bardzo podobne z wyglądu do byków afrykanskich, ale z zachowania bardziej przypominają nasze zwierzęta domowe. Ich usposobienie jest tak łagodne, ze widzieliśmy 3 letnie dzieciaki, które zaczepialy wielkiego byka i glaskaly go po pysku. Nie orientuje się najlepiej w tematach agro, ale wydaje mi się że nasze byki tak lekko by tego nie zniosły. Poza tym ich hodowla jest bardzo prosta. Palaung wypuszczają je do lasu nawet na 2 lub 3 tygodnie po czym byki wracają same do właściciela żeby dostać kostkę soli.

image
Trzeba powiedzieć ze mamy wyjątkowe szczęście do wszelkiego rodzaju ceremonii. Tej nocy, której zostalismy w wiosce lokalsi celebrowali brak księżyca. Nie obyło się bez gotowania, śpiewania i modłów do późnej nocy. Mnie nawet wciągnięto do jednej z dziwniejszych zabaw w jakich brałem udział.

image
image
image
image
image

image
Tu dwóch chłopaków przebranych za konia, w rytm muzyki chodzi po świątyni i podgryza zebranych ludzi. O co chodziło nie mamy pojęcia.

image
A tu jeden z co najmniej 150 kogutów w wiosce, które traktowane są tutaj jak zwierzęta domowe. Nie jestesmy w stanie nawet opisać hałasu, który obudził nas koło 4 rano. Nie tak człowiek po calodniowym marszu po górach wyobraża sobie nocny odpoczynek.

image
spider no problem, no problem Miss !

image

image
Mlody wylaczyl dziadkowi Buddyjskie modly i wlaczyl na DVD chinska telenowele brazylisjka 😉

image
Poranna toaleta

image
Kalendarz z rokiem 2014 napisany po naszemu i z rokiem 1376 napisanym po ichniejszemu 😉

image

image

image

image

image

image

Tu wejscie do miejscowej szkoly.

image

image

image

image

image

A papierosy pali sie tutaj tak 😉

image

image
W lesie znalezlismy taka paskude. Jak ktos ma pomysl co to to tez prosimy o informacje. Nasz przewodnik powiedzial, ze widzi go po raz pierwszy wiec jest cien szansy ze znalezlismy nowy gatunek 😉

image
Wracając do poruszonego wcześniej tematu górskich partyzantów to prawda, że dalej siedzą w dżungli i starają się walczyć z juntą, która stara się ich tropić i likwidować, ale to jest trochę tak, że Ci pierwsi bardziej już udają, że wojują, a Ci drudzy bardziej udają, że ich zwalczają niż rzeczywiście to robią. Junta wygrała i choć może to wydawać się smutne taka jest przykra prawda. Armia podpisała porozumienia z większością rebelii na terenie kraju i chociaż dochodzi czasami do małych incydentów to w skali państwa nie maja już one większego znaczenia. Są grupy, które się nie ujawniają, ale nie maja już siły na realny opór. Inna sprawa, że widać już zmęczenie samej miejscowej ludności, która te ruchy wspierała, bo mimo tego, ze szans na powodzenie nie ma żadnych to partyzant z czegoś żyć musi. Przychodzą wiec do wioski „prosząc” o wsparcie w postaci pieniędzy, czy jedzenia, a komuś kto ma broń raczej cieżko jest odmówić. Za rok wybory, może wtedy coś się zmieni chociaż jeżeli mam być szczery to nie sądzę. W pewnym momencie partyzant przywiązuje się do „leśnego” stylu życia więc niezaleznie od wyników wyborów zawsze zmajdzie się powód do oporu. Lżej jest siedzieć w lesie, niż pracować w polu – takie są tutaj realia.

Do tematu zezwoleń i rebelii, przyjdzie nam jeszcze powrócić przy okazji wpisu z Loikaw, tymczasem idziemy zwiedzać Rangun. Pozdrowienia !

PS: internet jest tutaj na takim poziomie ze to wlasiwie nie jest internet i mimo tego, ze przyjechalismy w rejony bardziej turystyczne to nie idzie w parze z wieksza predkoscia przesylu danych. Kiedy kolejny wpis to nie mamy pojecia.

PS2: Kolejny wpis z Inle Lake, kliknij tutaj !

2 thoughts on “Birma, Trekking w okolicach Hsipaw

  • 1 stycznia, 2015 at 8:49 pm
    Permalink

    Nie do końca się zgadzam, że lżej jest pracować w polu niż w lesie walczyć. Na terenach objętych restrykcjami można spotkać po 2-3 poligony wojskowe na wioskę, które trzeba wyżywić, a wątpie, aby żołnierze ograniczali się tylko do tego im sypnie władza.
    Poza tym trafił wam się słaby przewodnik, wskazany wąż to raczej rat snake, jakich pełno w Azji południowo-wschodniej. Umie przybrać bojową pozę, ale na tym się kończy. Na innym zdjęciu jest bawół, a nie byczek; ten drugi ma rogi skierowane w wiadomą stronę 😉

    Reply
    • 5 stycznia, 2015 at 2:24 am
      Permalink

      Prosze czytac ze zrozumieniem, albo nie przeinaczac chociaz tego co zostalo napisane. Gdzie z fragmentu, tu cytat: „Lżej jest siedzieć w lesie, niż pracować w polu…” wynika to co Pan napisal ?
      Jezeli chodzi o weza to nie ukrywam, zaden ze mnie ofiolog, ale mysle ze przewodnik, ktory mieszka od dziecka w okolicy, a obecnie jest pierwsza osoba w wiosce, zna sie na rzeczy.Jezeli mowi ze waz zabija krowe w 2 dni, a czlowieka szybciej to nie bede polemizowal 😉 Prosze jechac i sprawdzic 😉

      Reply

Dodaj komentarz