W Banjarmasin utknelismy znacznie dluzej niz planowalismy. Asi zajelo ok 4 dni zeby wrocic do formy i mimo tego ze miasto jest dosc duze to nie moglismy sobie zorganizowac za bardzo czasu.
Było bardzo muzulmansko i stad bardzo malo opcji co ze soba zrobic. Sprzedaż alkoholu i jego spozycie bylo zabronione pod grozba kary do 4 miesiecy w wiezieniu. Po przygodzie w Bangkoku wolelismy nie ryzykowac kupowania piwa u Chinczykow wiec wiekszosc czasu siedzielismy poprostu w slabym hotelu. Banjarmasin słynie z tzw floating market, którego nie mozna spotkać nigdzie indziej w Indonezji, a wszędzie indziej w Azji Pol-wchodniej to juz tylko atrakcja turystyczna. Tu to dalej rzeczywiste miejsce handlu lokalnej ludnosci. Tak to wyglada kazdego dnia przez okragly rok.
Z Banjarmasin wybraliśmy sie do Loksado, które położone jest w górach Meratus. Jedno z niewielu juz niestety miejsc w Południowym Borneo gdzie mozna spotkać pierwotny las okolorownikowy. Cała reszta została wycieta pod plantacje palmy na produkcje oleju palmkwego. Przy okazji nasz przewodnik chcial pokazac nam lokalny obrzed Dayakow, czyli ludnosci interioru Borneo, ktora odbywa sie raz do roku i na ktorej do tej pory nie bylo zadnych turystow.
zakwaterowanie w Dayackim domu
Z tylu longhouse w którym do tej pory mieszkają ludzie. Dawniej taki dom był zamieszkany przez kilka rodzin i był właściwie rownoznaczny z tym co my rozumiemy poprzez słowo wieś. Tak jak u nas każdy miał swój dom i każdy swoje pole, tak u nich cała „wieś” mieszkała w jednym dużym domu podzielonym na tyle izb ile mieszkało w niej rodzin. Dziś Dayakowie miedzy innymi za sprawa cynamonu sie wzbogacili i każdy ma swój dom z wyjątkiem najbiedniejszych rodzin, które dalej mieszkają razem.
W dżungli nie ma co grymasic. Noodle, „kabaczki” i chilli to max na co mozna pozwolić sobie bez polowania.
Na nastepny dzien nasz przewodnik zabral nas na ceremonie. Byla bardzo prawdziwa i bardzo zarazem smutna. Tylko starsi ludzie dalej wierza w starego Boga, mlodzi natomiast albo przechodza na islam, albo w nic nie wierza i przychodza na ceremonie wlasciwie nie wiadomo po co, krzycza, przeszkadzaja I rozpraszaja innych. Ceremonia wygladala tak ze w centrum domu tanczyli i spiewali mezczyzni w rytm bebnow na ktorych graly ich zony. Rytm nie zmienil sie cala noc co mialo na celu wprowadzenie obecnych w trans. Mysle ze sie udalo bo slyszelismy go w uszach jeszcze dwa dni pozniej.
Poniżej krew złożonego w ofierze kurczaka
Przewodnik zostawił nas w środku nocy z ludźmi w transie, którzy białych nie oglądają za często a którzy jakieś 40 lat temu scinali głowy ludziom spoza plemienia. Tak, Dayakowie to osławieni łowcy głów. Zwyczaj został jednak surowo zakazany przez rząd Indonezji. Raczej nie było sie czego bać bo zostaliśmy ciepło przyjęci ale noc nie należała do przespanych.
I niestety musieliśmy zbierać sie w dalsza drogę do Balikpapan zeby złapać samolot do Manado i uciec na Celebes. Miedzy tymi pięknymi obrazami nasza podróż wyglada zazwyczaj tak – obskurny dworzec, ciekawscy ludzie i oczywiście Hello Mister wszędzie gdzie sie nie pojawiamy. Nasz faworyt krzyczał do nas z słupu wysokiego napięcia z około 20 m nad ziemia.