Tha Khaek sam w sobie jest malo ciekawym, portowym miastem tyle ze z widokiem na Tajlandie. Nie ma tu za wielu turystow, a jak nie ma turystow to miejsc do spania czy jedzenia tez nima. Z samego rana wiec poszlismy dowiedziec sie o trekking po parku narodowym – 2 dni, jeden nocleg, 13 km po plaskim wydawalo sie lekkie i przyjemne. Wydawalo…
Zaczelo sie od zakupow na podroz na pobliskim rynku
Potem Tuk-Tuk i godzina jazdy po bezdrozach…
i zaczelismy trekking….
od poczatku zalezalo nam na suchych butach i ubraniach bo w porze deszczowej nie sposob czegokolwiek wysuszyc. staralismy sie omijac bloto, kaluze, jeziora, strumyki, bagna, zdejmowalismy wszedzie buty itd..
ale po czasie okazalo sie to nie mozliwe a ciuchow na zmiane oczywiscie nie wzielismy :]
tak pokonalismy pierwsze 3 km i zatrzymalismy sie na obiad w jednej z wiosek gdzie jedlismy jedzenie niesione ze soba z targu.
Po krotkim odpoczynku okazalo sie ze pierwsze 3 km to byla dobra rozgrzewka. Nastepne 10 km szlismy i dzungla….
i polami….
V.I.P mostami 😉
i jaskiniami…..
Cala wyprawa byla swietna, jaskinia byla niesamowita ale malo brakowalo a stracilibysmy wszystkie rzeczy bo zbyt mocny nurt pociagnal nas ze soba i troche poturbowal 😉 Wszystko ocalalo poza skarpetka chociaz my nie mielismy juz jednej suchej rzeczy na sobie :]
po jaskini znow byly pola…
sowa pomogl nawet mnichom w modlach 😉
A dystans caly czas sie skracal a im bardziej sie skracal tym blizej bylo piwo i impreza we wiosce w ktorej mielismy nocleg a im blizej bylo piwo i impreza we wiosce tym szybciej sie szlo 😉
Miejscowi przygotowali dla nas specjalna ceremonie powitalna w ktorej uczestniczyl glownie Budda, banany, ciasteczka, BeerLao i sznureczki. Po mowie najwazniejszego we wiosce mezczyzny kazano nam wyciagnac dlon na ktorej polozyli szklanke z piwem, banana i batonik, posmyrali nas sznurkiem po nadgarstku mowiac zyczenia w swoim jezyku i zawiazali supelek.
Pozniej gralismy w karty i upilismy pol wioski raptem 14 piwami :]
Nastepnego dnia po sniadaniu gralismy z naszym przewodnikiem w Petang (?) i dostalismy mocno po dupie
tradycyjnie widok z okna, albo raczej z tarasu bo okien nie bylo :p
maly lunch i w droge 😉
kolejny dzien trekkingu to juz raczej objazdowka Tuk-Tukiem i lodka ale zadne z nas nie mialo juz sily na wiecej 😉
A tu nasz przewodnik pokazuje mrowki ktore maja lecznicze dzialanie, a przy okazji smakuja troche jak cytryna (tak, sowa musial sprobowac ;] ) Leczy bol glowe, bol brzucha, podobno dobrze dzialaja na samopoczucie a miejscowi wykorzystuja je na codzien w kuchni.
Przezylismy cali i zdrowi, niesamowicie szczesliwi a Bear Grylls moze z nami siasc do wodki 😉 Co prawda nie spotkalismy zadnego tygrysa, niedz
zdjecia piekne,
zazdrosc zżera,
nie lubie tego;p
uwazaj na miny;)
Dominik
Zajebiście, że prowadzicie tego bloga, czekam na następne wpisy!
Zajebiscie ze ktos komentuje 😉 (nawet jak nie lubi ;D )
Na miny uwazamy, cos ze wscieklizna gorzej. Pozdrowienia z Kambodzy !
Ps: mozecie zaczac sie nabijac – Asia nie moze pic 😀
Gacie pierwsza klasa, Asia ladnie wyglada w stroju kapielowym, elegancko ze piechta przez dzungle, no a wscieklizna troche lipna sprawa ale dobrze ze daliscie sobie rade, na picie z kokosa nas nie bylo stac 🙁 Trzymajta sie!!!
picie z kokosa mielismy za free, w wietnamie nie ma kokosow tylko sa zielone kokosopodobne owoce a z reszta tam nic nie ma za darmo 😛 fajnie ze asia sie podoba i moje gacie a wscieklizna faktycznie nic fajnego. pzdr z phnom penh !