Rangun jest ostatnim miejscem na naszej trasie podróży przez Birmę. Miało być trochę inaczej, bo mieliśmy jechać zobaczyć święty złoty kamień, ale w wyniku niedomówień w naszym hostelu musieliśmy tu zostać trochę dłużej niż planowaliśmy. To dobrze i źle. Dobrze dlatego, że w innym wypadku na pewno nie spędzilibyśmy tutaj tyle czasu, a mimo tego, że miasto jest specyficzne, to na pewno było tego warte. Źle, bo nie widzieliśmy jednego z najświętszych miejsc w Birmie, a w kraju, gdzie wszystko jest święte, miejsca święte szczególnie, zasługują na wyjątkową uwagę. Jest to też pierwszy wpis, gdzie za wybór zdjęć odpowiadam ja, a nie Asia, która obecnie jest na Kubie i nie może tego zrobić za mnie. Mam nadzieję, że wpis na tym nie ucierpi, ale to, że ja dostanę po głowie jest prawie, że pewne 😉
Zaczynamy od cywilizacyjnego skoku marki Scania. Pierwszy raz od początku naszej podróży przez Birmę jechaliśmy dobrym autobusem. Nawet bardzo dobrym. W zasadzie to było cudo techniki. Absolutna rewelacja. Widać, że do stolicy i ze stolicy transport musi być tip-top. Fakt, że jak zwykle klimatyzacja była rozkręcona jak w samochodzie chłodni, ale sam fakt, że udało się uzyskać tak niską temperaturę w takim samochodzie świadczy o klasie sprzętu, o którym własnie mówimy. Do tego… telewizory ! Filmy co prawda w kiepskiej jakości i w katalogach z torrentami, ale było co oglądać. Poza tym ilość miejsca na nogi prawie jak w domu przed telewizorem. Jak mówiliśmy w poprzednim wpisie – Naypyidaw to inny świat.
A wracając do tematu. Rangun do 2005 roku był stolicą Birmy dopóki nie został zastąpiony przez Naypyidaw. Był świadkiem wielu wydarzeń politycznych w tym wojen i krwawych strajków. W pierwszej wojnie anglo-birmańskiej w 1824 roku Brytyjczycy zajęli miasto, ale specjalnie zadowoleni z siebie nie byli, bo jak się miało okazać nie czekało ich tam nic innego poza chorobami tropikalnymi, które zdziesiątkowały armię brytyjską więc po 2 latach zwrócili Rangun pod zarząd birmański. Miasto spłoneło w 1841 roku, a w 1852 roku znów zostało zajęte przed Brytyjczyków podczas II wojny birmańskiej. Wtedy zaczyna się okres świetności miasta. Można się burzyć, można się obrażać, ale w gospodarce Birmy nigdy nie wydarzyło się tyle dobrego ile wydarzyło się podczas jej okresu kolonialnego.
Po tym jak brytyjczycy zajęli Górną Birmę w III wojnie anglo-birmańskiej w roku 1885 przenieśli stolicę do Rangunu. Miasto zaczęło rozkwitać. Wszystko było tu inaczej niż w innych miastach birmańskich. Rozkład ulic, architektura miasta, podziały etniczne słowem – wszystko. Jeszcze przed podbojem brytyjskim Rangun był głównym portem morskim Birmy, jednak z racji tego że handel morski nie odgrywał wówaczas tak znaczącej roli, wobec tego co za chwile miało się wydarzyć, przypominał wtedy raczej zaścianek. Prawdziwy boom nastąpił wraz z otwarciem kanału sueskiego i intensyfikacją handlu na linii Azja – Europa. Rangun istnie wystrzelił w powietrze. Powstawały banki, fabryki, do miasta ściągały tłumy ludzi szukających pracy. Powstawały gmachy administracji brytyjskiej, rezydencje bogatych kupców i kasyna. Miasto stało się czymś co dzisiaj nazwalibyśmy ucieleśnieniem American Dream – dawało przepustkę do wspaniałych karier i stwarzało szansę na zdobycie ogromnych majątków. Niestety nie dla wszystkich.
Nie będzie tu zaskoczeniem jeżeli powiem, że karierę w pierwszej kolejności mogli robić Brytyjczycy. Ciekawe jest natomiast to kto tej kariery robić nie mógł. Otóż Rangun brytyjski to miasto przede wszystkim… hinduskie. Ponad 55 % ludności miasta stanowili imigranci z Indii, resztę Chińczycy, a gdzieś na końcu była to ludność rdzennie birmańska. Wówczas w admnistracji hindu był językiem nie tyle nawet pożądanym co po prostu koniecznym. Żeby dostać się do administracji trzeba było zdać egzamin z języka angielskiego i hindu, a birmańskim natomiast nikt głowy sobie na zawracał. W każdym razie bez hindu nie dało rady.
Jak więc wyglądała sytuacja birmańczyków ? Ogólnie rzecz biorąc – nienajlepiej. Miasto symbolizowało nową hierarchię kolonialną, gdzie birmańczycy stanowili najniższą klasę. Żyli na obrzeżach, w slumsach, w dzielnicach opanowanych przez przemoc, hazard i narkotyki. Część w pewnym momencie się mówiąc krótko zbrytyjczykowała i zaczęła nosić się na modłę brytyjskich dżentelmenów. Poza tą jednak wąska grupą stanowiącą część klasy średniej, było raczej źle, co też za parę dekad da asumpt do powstania ruchu narodowego (rzecz jasna tego birmańskiego ;))
Za wzrostem gospodarczym z wielu powodów, które muszę sobie tutaj darować, szedł upadek kultury i wzrost przestępczości. Birma na początku XX wieku była uważana za najniebezpieczniejszą kolonię brytyjską na świecie, a Rangun miał najwyższy wskaźnik morderstw z wszystkich miast kolonialnych. Tradycyjne rozrywki birmańskie zostały zastąpione przez oglądanie piłki nożnej, filmów Hollywood i uprawianie hazardu na masową skalę. Społeczeństwo jednolite, uduchowione, tradycyjne, zostało zastapione przez społeczeństwo kapitalistyczne, pluralistyczne i zatomizowane.
W 1920 roku w Rangunie otworzono Uniwersytet Ranguński – swoisty strzał w stopę ze strony Brytyjczyków. Zmiana polityki i inwestycje poczynione w edukację, które miały doprowadzić do zasilenia kadry administracji kolonialnej, doprowadziły do powstania głównego ośrodka kształcenia krajowych opozycjonistów. Tu zaczęli kształcić się działacze ruchów narodowych, którym porządna edukacja pomogła zrozumieć jaka jest skala wyzysku Birmy przez Brytyjczyków. Już w grudniu 1920 roku doszło do strajku studentów, który daleko wykroczył poza administracyjne granice Rangunu. Do dziś data wybuchu powstania jest świętem narodowym.
Birma w 1942 roku została zaatakowana przez japończyków. Brytyjczycy wycofując się z zajmowanych przez nich pozycji stosowali taktykę spalonej ziemi na czym ucierpiały birmańskie miasta i nie inny los spotkał Rangun. Połowa budynków publicznych i handlowych i jedna trzecia mieszkalnych została zniszczona. Te natomiast, które zostały w niczym nie przypominały już dawnej świetności. Szacowano, że ok 80 % miasta trzeba będzie odbudować. Po tych wydarzeniach Rangun już nigdy nie odzyskał dawnego blasku. Kolejne rządy, najpierw demokratyczne, a od 1962 roku rządy autorytarne nie miały pomysłu na to wspaniałe niegdyś miasto. Poza tym co tu dużo mówić – Rangun był miastem kolonialnym, a nacjonalistycznemu rządowi birmańskiemu nie do końca to odpowiadało.
Z Rangunem wiąże się wiele ciekawych historii. Dla przykładu mało kto wie, że długoletni, znany skądinąd sekretarz generalny ONZ U Thant był pochodzenia birmańskiego. Abstrachując od tego co robił, a czego nie, bo nie na to tu miejsce, to trzeba powiedzieć, że przyszło mu umierać w trudnych czasach. Polityk znany i szanowany na zachodzie nie cieszył się sympatią Ne Wina – generała i przywódcy ówczesnej Birmy. Kiedy U Thant zmarł w Nowym Jorku na nowotwór w 1974 roku powstał problem, gdzie go pochować. Stanęło na Birmę, a konkretnie na Rangun. Kiedy rodzina przywiozła trumnę do Birmy to okazało się, że złamała w ten sposób prawo w związku czym pochówek nie może odbyć się przy fanfarach i godnej dla stanowiska oprawie, a ma odbyć się po cichu na małym cmentarzu prywatnym. Kiedy procesja z trumną przechodziła ulicą w drodze na cmentarz trumna z U Thantem w proteście została porwana przez grupę studentów i przetransportowana na Uniwersytet Ranguński. Tam studenci wystosowali do rządu ultimatum w którym domagali się pochówku państwowego i budowy mauzoleum na terenie Uniwersytetu. Kiedy rząd zgodził się na mauzoleum, ale nie na uniwersytecie, a koło pagody Szwedagon i że generalnie to pozwolą pochować U Thanta, ale prywatnie, a nie państwowo, za namową rodziny studenci przystali na te warunki. Kiedy już szli z trumną na następny dzień kondukt żałobny został zatrzymany przez inną grupę studentów, którym widocznie takie postawienie sprawy nie odpowiadało i porwali trumnę po raz drugi. Negocjacje nie miały się najlepiej więc armia, która nie lubi przebierać w środkach, wysłała na teren kampusu wojsko, które przy użyciu czołgów odbiło trumnę, zostawiając niestety za sobą kilkudziesięciu zabitych studentów. Armia przewiozła ciało U Thanta pod Szwedagon i tam w skromnym mauzoleum przebywa do dziś. Krew jednak lała się dalej – protesty trwały nadal, wprowadzono godzinę policyjną, aresztowano ponad 3 tysiące osób z czego setki wsadzono na długie lata do więzienia.
Ogrody miejskie w okolicach Szwedagonu.
Kolejną i ostatnią już niestety z braku miejsca historią są protesty roku 1988. W wyniku rosnącego niezadowolenia dokładnie 8 sierpnia 1988 roku o godzinie 8 rano, minut 8 tłumy wyszły na ulicę. Jak można się spodziewać wojsko odpowiedziało siłą. W ciągu kilku dni za pomocą czołgów i karabinów maszynowych uśmiercono ponad 2 tysiące osób. Dokładnie nie wiadomo, bo armia szybko sprzątała ciała i poddawała masowej kremacji. Strzelano do mnichów, kobiet i dzieci – słowem do wszystkich na ulicy. Dzisiaj przynajmniej na małą skalę można sobie pozwolić na protest.
My w Rangunie zabawiliśmy 3 dni. Odczucia mieszane, bo miasto ogromne, brudne, zakorkowane i hałaśliwe, ale trzeba przyznać, że było warto. Poza tym mamy wybitne szczęście do wszelkich festiwali i tak też tym razem trafiliśmy na festiwal światła, obchodzony w pełnię księżyca w 8 miesiącu birmańskiego kalendarza i wyznaczający koniec sezonu deszczowego. Początkowo wybraliśmy się na główny festyn w mieście.
Jak myślicie… co oni tak oglądają w takim skupieniu ? 😉
noooo…. ? uwaga, uwaga….
Tak…. to transmisja live z walki kogutów 😉
To z czego najbardziej znany jest Rangun i co znajdziecie na każdej widokówce z miasta to Pagoda Szwedagon. Jedno z absolutnie najbardziej czczonych miejsc świętych w Birmie. Wierzy się, że skrywa w sobie relikwie w postaci 8 włosów Buddy, a oprócz tego i to akurat pewne – stupa przechowuje niezliczoną ilość złota i kamieni szlachetnych. Jest wysoka na 99 metrów i położona na wzgórzu znajdującym się ponad 55 metrów ponad miastem. Nazwa może być myląca, bo mimo tego, że w nazwie użyte jest słowo Pagoda, to budowla jest typową stupą, z bardzo z resztą wyraźną strukturą, na którą składa się 10 typowych elementów, jak np dzwon czy pąk bananowca. Niestety podczas naszego pobytu stupa była w remoncie i dzwon jest zasłonięty rusztowaniem.
Tu mi się trochę przysnęło. Nie ma co się czarować – bywają w podróży momenty nudne jak np oczekiwanie na festiwal, czy biegającą z aparatem Asie 😉
Poniżej rytualne polewanie Buddy wodą. Przez chwile mieliśmy obawy czy dziadek w kapeluszu nie zamierza go utopić 😉
A to już zdjęcia z festiwalu.
W ten oto sposób żegnamy się z Birmą – zdecydowanie jednym z najciekawszych państw w jakim mieliśmy okazje być. Birma jest z jednej strony wspaniała i zachwyca podróżnika tradycją, innością, krajobrazami, wspaniałymi ludźmi, ale z drugiej strony pozostawia po sobie poważne uczucie niedosytu. Było tak wiele miejsc w które chcieliśmy pojechać, tak wiele ludzi, których chcieliśmy zobaczyć, że jest to materiał na osobny wpis. Po prostu się nie dało. Na drogach postawione są posterunki i panowie w mundurach pilnują aby nikt nie wjechał tam gdzie nie powinien i nie oglądał tego czego oni nie chcą mu pokazać. Szkoda. Birma ma do zaoferowania na prawdę wiele, wiele więcej niż obecnie można zobaczyć. Dość jednak malkontenctwa. Ma olbrzymie plusy jak np to, że dalej jest w pewien sposób nietknięta i prawdziwa. To prawda, że coraz więcej turystów udaje się do Birmy, ale wciąż jest to nieporównywalnie mniej w stosunku do innych państw regionu. Poza tym jest to kraj bezpieczny. Włos nie spadnie wam z głowy, jeżeli będziecie zachowywać minimum zdrowego rozsądku. Rząd cokolwiek złego o nim nie powiedzieć jakiś czas temu organizwał kampanię, aby nie robić krzywdy obcokrajowcom i to chyba działa, bo nie słyszeliśmy o żadnych przykrych incydentach. Nie mówię, że one się nie zdarzają, ale występują na tyle rzadko, że nikt z kim mieliśmy przyjemność rozmawiać o nich nie wspominał. Nie da się tego powiedzieć o innych krajach Azji Południowo – Wschodniej. No może poza Laosem. Polecamy wszystkim !
Kolejny i ostatni wpis z podróży z Tajlandii.
PS: Przy pisaniu wpisów z Birmy szeroko korzystałem z książki Michał Lubina – Birma. W mojej ocenie jeżeli ktoś wybiera się do tego państwa jest to lektura obowiązkowa. Merytorycznie świetna, napisana na tyle lekko na ile to możliwe i z poczuciem humoru, które mocno sobie cenie w tego typu publikacjach. Serdecznie polecam.