Wydostanie sie z Wietnamu graniczylo z cudem. Mozna bylo oczywiscie zaplacic posrednikowi w Hanoi podwojna cene, a to nie bylo rownoznaczne z dotarciem do celu bo po drodze mogl nas wysadzic, zadac wiecej pieniedzy, zawrocic albo jego bilet nic nie znaczylby w kolejnym miescie w ktorym mielibysmy sie przesiasc. Tak wiec postanowilismy na wlasna reke zorganizowac sobie transport przez granice ktora nasz przewodnik zdecydowanie odradzal 😉
Z Hanoi znalezlizmy busa do Thanh Hoa ktory wysadzil nas tradycyjnie na obrzezach ok 2 w nocy (a po drodze rowniez tradycyjnie sie zepsul). Miasto okazalo sie epicentrum malych skosnych naciagaczy, pomimo tego ze bylismy jedynymi bialymi. Najpierw nocleg w burdelu (brak hoteli bez ”masazu”), potem bezradnosc w szukaniu dworca autobusowego a po jego znalezieniu brak jakiejkolwiek mozliwosci dowiedzenia sie czegokolwiek na temat autobusu do Laosu. Nie, to nie bariera jezykowa byka przeszkoda tylko male skosne plany jak naciagnac bialasow na kase 😉
Po 2 godzinach na dworcu udalo nam sie dowiedziec ze autobus do Sam Neua (Laos) wlasnie odjechal i nastepny jest jutro o 8 rano. Mielismy wiec 24 godziny na obmyslenie planu jak dostac sie na dworzec, kupic bilet na ten autobus, zaplacic za niego 20 $/2os a nie 140 a takze jak nie dac sie wysadzic po drodze bez bagazy ( nasz przewodnik opisuje wiele takich sytuacji na tej trasie). A ze po drodze byl monopolowy a zblizaly sie Asi urodziny to przystapilismy do opracowywania strategii….
Punkt 7 rano znalezlismy sie na dworcu. Mielismy obmyslona kazda sytuacje, zaaranzowane rozne warianty na rozny rozwoj biegu wydarzen. W ostatecznosci nawet nie wahalibysmy sie uzyc: Sowia tuba, Sowi noz, Asi gaz i czary. Nie przewidzielismy jednak jednego. Pomocnik kierowcy…
Walczyl wręcz z tygrysem….
i wygral…..
W tym momencie caly nasz misterny plan upadl. Na dworcu po godzinie dochodzenia, interwencji policji i odegraniu scenki z brakiem srodkow pojechalismy za normalna cene ( na 5 workach czosnku) 😉
W busie Asia pochwalila tygrysi kiel pomocnika kierowcy i to byl moment przelomowy. Dalismy mu nawet pierwszy raz w zyciu pobawic sie aparatem i droga do Sam Neua okazala sie byc przyjemna.
Do Sam Neua dotarlismy w Asi urodziny po 10 godzinach z nowopoznanym japonskim kolega. Pierwsze zyczenia urodzinowe sie spelnily – cisza, spokoj, a przede wszystkim Laos i…….. mieso ! nie krewetki, nie inne swinstwa tylko czyste grilowane miecho !
Wieczorem spotkalismy zblakanego Japonczyka i razem wyladowalismy w barze z prywatnym karaoke gdzie poznalismy o dziwo przyjemnych Wietnamczykow, mozliwe ze dlatego ze mieszkali w Laosie 😉
Japonczyk zapomnial jak sie mowi po japonsku, zniknal gdzies nie wiadomo gdzie, wietnamczycy ledwo trzymali sie na nogach wiec urodziny Asi sie udaly 😉
Nastepnego dnia wypozyczylismy dwa motory i pojechalismy zwiedzac okolice.
Po drodze zobaczylismy drogowskaz na wodospad ktory pokazywal… dzungle. Zostawilismy motory i poszlismy sobie na spokojnie w klapkach i krotkich spodniach ale po 100 metrach zawrocilismy i poprosilismy miejscowego zeby z nami poszedl. Zabral maczete i oto efekt 😉
Pozniej pogadalismy z nim czy by nie chcial z nami isc na ryby…
i poszlismy !
razem z cala gromada 😉
Po powrocie znow spotkalismy zblakanego Japonczyka ktory zabral nas na wodke z kobry…
Japonczyk po raz drugi z powodu kaca nie wyjechal z Sam Neua 😉 My za to zdazylismy na porannego busa do Luang Prabang. To, ze sie zepsuje bylo pewne 😉
Jechalismy powoli pod gorke, za to staczalismy sie bardzo szybko. 450 km w 15 godzin, jeden kierowca z 20 minutowa przerwa, noc i mielismy dosc. Wysiedlismy w wiosce po drodze i zatrzymalismy sie na nocleg.
Rano zlapalismy miejscowy ”autobus” i do Luang Prabang !
i tak 4 godziny 😉
Nastepny wpis jak ogarniemy internet, mamy nadzieje ze zajmie to mniej czasu niz ostatnio. Pozdrawiamy !